Podczas zmywania naczyń przyszło mi parę rzeczy do głowy:
Boimy się własnej bezradności w obliczu zjawisk, jakie pojawiają się przed
nami, boimy się, że coś nieprzewidzianego i zagrażającego nam może nas
zaskoczyć, boimy się przemijalności i śmierci itp... Myślimy, że kiedy nasze
zwykłe "ja" przekształci się w takie wszechmocne, wszechwiedzące i
nieśmiertelne "super-ja" nasze lęki znikną wraz z całym cierpieniem, które się
z nimi wiąże.
Być może jest jakiś sposób przekształcenia się w takie "super-ja" - nie wiem -
ale chyba nikomu do tej pory to się nie udało? W każdym bądź razie jakoś nikt
się jeszcze takim wyczynem nie pochwalił
Dlaczego w buddyzmie tak mało uwagi poświęca się wszechmocy, wszechwiedzy,
nieśmiertelności? Dlatego, że Budda przedstawił bardziej subtelną receptę na
cierpienie niż rozwijanie powyższych przymiotów. Budda poświęcił o wiele więcej
uwagi temu, kto cierpi. Nie zadowolił się tylko stwierdzeniem: "Jestem
bezradny, niewiedzący i śmiertelny. Zatem muszę rozwinąć wszechmoc,
wszechwiedzę i nieśmiertelność!", lecz zadał kolejne pytanie: "Kim jest ten,
który mówi o sobie, że jest bezradny, niewiedzący i śmiertelny?"
W wyniku bliższej analizy okazuje się, że "ja" jest wytworem o charakterze
iluzji, a nie czymś rzeczywistym: trwałym, niezmiennym i niezależnym. Wszystkie
cechy, jakimi określamy "ja" są próbą ograniczenie go, próbą nadania mu pozoru
czegoś rzeczywistego.
Przyjrzyjmy się np. wszechmocy - wszechmoc to zdolność dokonania wszystkiego,
zarówno tego, co się chce dokonać, jak i tego, czego się nie chce. Wszechmoc to
również zdolność narzucania własnej woli innym, i właśnie w tym miejscu jest
ona ograniczona dualistycznym podziałem na "ja" i "obiekty zewnętrzne". Tak oto
z tej wspaniałej, potężnej wszechmocy wychodzi na wierzch nasze małe
ograniczone "ja", które możemy sobie rozłupać na deser przy pomocy narzędzi,
jakie np. zaprojektował Nagardżuna
Albo wszechwiedza - definiujemy ją w oparciu o kompletny zasób informacji
jakimi dysponuje doświadczający podmiot na temat obserwowanych przedmiotów.
Jednak podział na jakieś trwałe, niezmienne i niezależne byty to czysty
dualizm, który może funkcjonować jako pewne przybliżenie na względnym poziomie
przeżywania świata, ale na poziomie prawdy absolutnej natura tego podmiotu oraz
wszystkich przedmiotów jego obserwacji jest taka sama: pusta. Nie ma w nich ani
grama czegoś trwałego, niezmiennego, niezależnego.
I co się okazuje? Ano to, że nasze mądre, wszechwiedzące "ja" nawet nie zdaje
sobie sprawy, że podział na "ja" i "inni" jest bardzo ograniczonym przeżywaniem
zjawisk.
Przejście z poziomu względnego przeżywania na poziom absolutny jest możliwy
wyłącznie po spełnieniu podstawowego warunku: rozpoznaniu pustości
własnego "ja", zobaczeniu, że poczucie "ja" zawsze ogranicza a nie otwiera,
nawet jeśli to "ja" miałoby być wszechmocne, wszechwiedzące i nieśmiertelne.
Budda nie osiąga wszechwiedzy dotyczącej wszechrzeczy, ale urzeczywistnia
podstawową mądrość, bezpośrednie zrozumienie ostatecznej natury wszystkich
zjawisk - doświadczenie pustości, która wykracza poza poglądy o istnieniu i
nieistnieniu.
Budda nie urzeczywistnia wszechmocy, ale nieograniczoną otwartość na swobodne
manifestacje wszelkich przejawień.
Budda nie urzeczywistnia nieśmiertelności, ale rozpoznaje niezmienną naturę
umysłu, która nigdy nie powstała i nie ma kresu, ponieważ nie jest czymś.
To oczywiście tylko pewne ograniczone stwierdzenia, ale chyba są lepszymi
palcami wskazującym na naturę buddy niż trzy inne: wszechmoc, wszechwiedza,
nieśmiertelność.
Nie ma żadnego "ja", z którym Budda mógłby się identyfikować, zatem nie jest on
wszechwiedzący, wszechmocny i nieśmiertelny. Budda nie staje się jakimś "super-
ja", ale rozpuszcza wszelkie iluzje, na poziomie intelektu i emocji, związane z
utrzymywaniem idei istnienia jakiegokolwiek trwałego, autonomicznego "ja".
Umyte naczynia suszą się w kuchni, a JA siedzę przy biurku... Ciekawe jak widzi
to Budda?