Po raz kolejny trafiam w buddyjskim tekście źródłowym na bardzo interesującą wykładnię moralności. Czyżby, w przypadku Wielkiego Oświecenia, cel uświęcał środki? Czyżby drogą Bodhisattwy nie było znalezienie swojej funkcji w rzeczywistości i pomaganie wszystkim czującym istotom? Zastanawia mnie to w kontekście tego co już wiem na temat buddyzmu i tego, z jak innej strony go znam. Czemu dziś nie mówi się w ten sposób? Nie jest to pierwszy raz, kiedy w tak radykalny sposób traktuje się relacje międzyludzkie w tekstach źródłowych Zen. (Przypomniał mi się też fragment z biografii Seongcheola, który był tak surowy, że gdy przyszła go odwiedzić raz jeden matka-staruszka, stwierdził, że nie ma potrzeby się z nią widzieć i dopiero przekonany przez swoich mnichów-uczniów, że to za ostra reakcja, do niej wyszedł).Jeśli wyrzekniesz się tego życia i wstąpisz w Buddyzm, twoja sędziwa matka może zagłodzić się na śmierć. Lecz czyż zasługa pozwolenia synowi na wstąpienie w Buddyzm nie ustanowi dobrej przyczyny dla osiągnięcia Drogi w przyszłości? Jeśli odrzucisz synowską miłość i obowiązki, których nie porzucałeś poprzez wiele kalp i żywotów, w tym życiu gdy odrodziłeś się w ciele człowieka i masz rzadką sposobność zetknąć się z Buddyzmem, to będzie to oznaka kogoś kto jest
prawdziwie wdzięczny. Jakże może się to nie zgadzać z wola Buddhy? Jest powiedziane, ze jeśli czyjś syn opuszcza swój dom aby zostać mnichem, siedem pokoleń rodziców zdobędzie Drogę. Jak możesz dopuścić do zmarnowania okazji osiągnięcia wiecznego pokoju z powodu przywiązania do ciała w tym obecnym ulotnym życiu?
Dla mnie pozwolenie komuś zagłodzić się na śmierć, nie może być usprawiedliwiane niczym.
Mistrz Seung Sahn mówił, że żadne działanie (czy też nasza sytuacja) samo w sobie to nie jest problem. Tymczasem, o ile dobrze pamiętam, wypowiedź któregoś z mistrzów Zen (Lin Ji, albo Ma-Tsu) do świeckiego człowieka brzmiała mniej więcej tak - "póki masz żonę, nie osiągniesz wyzwolenia". Jak zwykle niektórzy się pewnie zdziwią że się dziwię, ale o ile pierwsze nauczanie rozumiem i umiem odnieść do własnego życia, o tyle drugie kojarzy mi się raczej z kształtowaniem niezdrowej postawy u człowieka świeckiego. O zagłodzeniu matki już nie wspominając...
Pozdrowienia,
Asti.